Docieramy na miejsce prawie na styk, po drodze objazdy i wahadełko, nasi Ukraińcy z granicy mieli stłuczkę (byli dla nas niemili na granicy, nie chcieli nas wpuścić do kolejki, aż pan pogranicznik interweniował, to teraz znów są daleko od domu, bo już dalej tym autem nie pojadą). Ale jesteśmy, teraz przebieranka w moim wydaniu, bo kobiety do Ławry mogą tylko w spódnicy (długiej), więc wskakuje w kiece, zawijam chustę na głowie (też obowiązek białogłowy- by braciszka nie kusić) i lece do klasztoru. Robi wrażenie już z daleka widać ogrom budynków i złote kopuły, a z bliska pełen przepych, by maluczkim wskazać kto tu rządzi (Moskwa- bo to ichni klasztor). w kościele wielki ruch, przygotowania do świąt pełną parą... dostaje witki palmowe od popa. wokół klasztoru stoją "dziady proszalne" i proszą o datki, pod klasztorem stragany z dewocjonaliami jak u nas. Klasztor ładny, jednak nie udaje się wejść do krypty Hioba, może innym razem... za to idziemy do domu pielgrzyma gdzie w stołówce za grosze można dobrze pojeść, tylko wszystkie potrawy są jarskie, ewentualnie rybki, co mi bardzo pasuje. Na koniec zakupy w aptece i teraz jesteśmy panami swojego casu i drogi. Cel wyprawy osiągnięty, teraz wracamy do domu, co zobaczymy jeszcze to się okaże....