Podjechaliśmy na granice i zwątpiliśmy na dobre, kolejka do granicy ciągnie się na kilka kilometrów, szok jeszcze czegoś takiego nie widzieliśmy, zresztą jadąc do granicy były wielkie wyścigi busów, aut, oni już wiedzieli... Zawracamy, nie będziemy stać 8 km do granicy, nadkładamy drogi i jedziemy na inne przejście, większe może będzie lepiej? Jest lepiej kolejka tylko na kilka kilometrów, stojąc na wzgórzu w oddali widzimy Przejście w Uhryniowie, jeszcze kilka telefonów, raczej na każdej granicy taki Sajgon, ustawiamy się w kolejce, powolutku metr po metrze jedziemy całą noc. Zaczynamy wątpić, czy się uda na rano przyjechać do Polski, żeby pójść do pracy... alarmujemy rodzinki, żeby pozałatwiać zastępstwa. Koło 2 w nocy idzie pogranicznik i spisuje rejestracje aut stojących w kolejce, żeby wyeliminować cwaniaków, próbujących ominąć kolejkę. Świta, my mamy jeszcze kawałek do granicy, ale zaczynami omijać coraz więcej aut, bo pogranicznicy sprawdzają, czy jesteś na liście z nocy (o dziwo :-), koło 10 zajeżdżamy jak paniska na pas UE. Jesteśmy jedynymi obywatelami UE, cała reszta kolejki to Ukraińcy, ale musieliśmy stać jak oni... Szybko nas odprawiają Ukraińcy, Polacy tez raczej nie są drobiazgowi, widzą nasze zmęczenie, bajzel w aucie po spędzonej nocy na granicy, dzieci, możemy jechać. Zresztą z auta unosi się zapaszek ale wędzonych ryb z Jaworowa, wymieszany z zapachem dojrzałych słodkich melonów z Zaleszczyk, niezły melanż. Za granica zatrzymujemy się w 1 napotkanym sklepie robimy zakupy i jemy śniadanie (po obiado-kolacji w Jaworowie zostało nam kilka hrywien). Teraz dopiero możemy ruszać do domu. byle ostrożnie, bo prawie cała noc w plecy przez ta kolejkę na granicy